Za oknem znów zrobiło się biało i ślicznie. Jako z tej perspektywy (zaokiennej) cieszy mnie to okropnie, tako przy wyjściu z domu zachwyt maleje i klęśnie się w sobie, gdyż na szaroburej paciaji, zastygłej w lód a ukrytej chytrze pod białą pierzynką łatwo wywinąć orła i to w sposób artystyczny... Serio serio - wiem - sprawdziłam.
Z rzeczy przyjemnych i budujących:
- otrzymałam od Kaprysi nagrodę pocieszenia we "wrednym candy", które odbyło się w Kapryśniku. W kopertce znalazła się śliczna kwiatowa broszka filcowana na mokro oraz pasujące kolorystycznie filcowe kolczyki:
oba biżuty są przecudnej urody - dziękuję bardzo, nosić będę z dumą i radością.
- odbyło się świąteczne spotkanie Koła Gospodyń Miejskich i Podmiejskich w Poznaniu. Sabat mieścił się w nowym, prześlicznie urządzonym mieszkaniu Gato Pazo czyli Zuzi. Była choinka i różne świąteczne pyszności zarówno na słodko, jak i na wytrawnie, a także na nieco procentowo :) Było w końcu mnóstwo przesympatycznych, kreatywnych, roześmianych "BAB", z którymi spotkanie niezmiernie mnie raduje. Świetną relację ze spotkania, autorstwa Michelle, możecie znaleźć na stronie Koła - o TUTAJ.
- odbyło się świąteczne spotkanie Koła Gospodyń Miejskich i Podmiejskich w Poznaniu. Sabat mieścił się w nowym, prześlicznie urządzonym mieszkaniu Gato Pazo czyli Zuzi. Była choinka i różne świąteczne pyszności zarówno na słodko, jak i na wytrawnie, a także na nieco procentowo :) Było w końcu mnóstwo przesympatycznych, kreatywnych, roześmianych "BAB", z którymi spotkanie niezmiernie mnie raduje. Świetną relację ze spotkania, autorstwa Michelle, możecie znaleźć na stronie Koła - o TUTAJ.
Oczywiście nie mogło zabraknąć wymiany prezentowej. Udało mi się wylosować do obdarowania Joanx, której niestety zabrakło na spotkaniu. Wykonałam dla niej:
*choinkę z tektury, owiniętą zieloną włóczką:
*przecudne mitenki:
Z historyjek śmiesznych natomiast anegdotka (wPieprzku, ku Tobie ona). Otóż, jak każdy człowiek nowozatrudniony, zmuszona byłam wykonać badania lekarskie - tak zwane wstępne. Udałam się więc nakladem PrawieMęża do wskazanego przez Pracodawcę NZOZu i... niespodzianka - z powodu pogody prądu nie było. Ok. Jestem jednostką cierpliwą i wyrozumiałą, spróbowałam ponownie, po dwóch dniach. Inni ludzie też spróbowali. Dotarłszy do przybytku leczniczego na godzinę 6:50, otrzymałam numerek 27 - usiadłam grzecznie w kilkunastoosobowym ogonku, by czekać. Pan, który przybył na godzinę 8:00 otrzymał numerek 11 (!). Zafrapowało mnie to. Pofatygowałam się do dziewczęcia za kontuarem i zapytałam dlaczego, na co panienka oczywistym tonem wyjaśniła mi, że wydaje numerki jak lecą, nie segregując ich najpierw, bo i po co. No tak, jaka ja glupia - nie wpadłabym na to nigdy. No ale cóż, mogłam siedzieć albo tam, albo w pracy (^__-) wybrałam tam.
Po kilkudziesięciu minutach zawołało mnie zjawisko przeerotyzowane maksymalnie (kitelek tuż za pośladki, obecności pod nim spódnicy nie zarejestrowałam, siateczkowe pończochy, ogniście czerwone paznokcie u stóp, obcasy, które sięgały mi do pół łydki [podziwiam] oraz biust upchnięty w ów kusy kitelek, niepojętym dla mnie cudem nie rozrywający go na strzępy...) na pobranie krwi. Poczłapałam za nią odrobinę jedynie zgorszona. Gabinet za to opuściłam zgorszona nieporównywalnie bardziej - nie wiem do tej pory czy była to lekarka/pielęgniarka czy córa Koryntu w przebraniu. Siniaka po wkłuciu (a próbowała cztery razy i miałam już jej zaproponować, że sama się dziabnę) mam na pół ręki, a mierzenie ciśnienia zabiło mnie. Śmiechem. Panienka bowiem ujęła moją łapkę WRAZ Z RĘKAWEM. Napompowała, popatrzyła i odezwała się w te słowa:
Ona: UUUU ale pani ma słabe ciśnienie, jak u nieboszczyka...
Na co ja z uprzejmym zainteresowaniem: a panią to uczyli mierzyć ciśnienie? Kiedyś? Kiedykolwiek?
Ona: ale dlaczego pani jest taka opryskliwa od samego rana?
Ja z rezygnacją: um... to pewnie przez to słabe ciśnienie...
Ona: pogoda paskudna, pani sobie kawy kupi.
Kupiłam sobie. I potem miałam herzklekot. Za to lekarz bardzo dokładnie mnie osłuchał. Popodziwiał przez stetoskop moje płucne rzężenia odprzeziębieniowe i orzekł: zdrowa jak koń. NZOZ opuściłam rżąc z cicha.
Och ta nasza służba zdrowia...Trzeba mieć końskie zdrowie żeby chorować :):):)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę możliwości takich fajnych,babskich spotkań.Można się oderwać od szarej rzeczywistości choć na chwilkę :)
A prezenty przygotowałaś śliczne.Dostałaś też bardzo ładne rzeczy.
No i co najważniejsze humorek Ci się chyba poprawił :)
cudna relacja z NZOZ'u :)
OdpowiedzUsuńehh... te polskie realia :)
Baaardzo podobają mi się twoje wymiankowe dziełka :) świeczniki super i kartka także o choince nie wspomnę :) wpadnij do mnie czasem :)
OdpowiedzUsuńPomysł na choinkę rewelacja Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZ uśmiechem przeczytałam NZOZtowska historyjkę i tak się zastanawiam czy nie darować sobie poniedziałkowej wizyty u lekarza. Cierpliwości cnoto ty moja!
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tą włoczkową choinką , pozdrawiam (już )świątecznie.
Weź ty sobie herbaty z malinami, czosnku na grzance itp. bo służba zdrowia jaka jest każdy widzi:) Ja tez czekam na Kaprysiowy prezent - mniam, mniam:)
OdpowiedzUsuńSpokojnych i radosnych Świąt życzy Bovary razem z Lucky ;D
OdpowiedzUsuńpodziwiałam twoje prezenty, szczególnie choinkę - bombowa!!! a ty dostałaś wyroby ami, ale ona baaardzo rzadko na bloga swojego zagląda ;)
OdpowiedzUsuńa relacja z przygód ze służbą zdrowia - fantastyczna!!! i mimo, że śmieszna - to w sumie smutna :(