wtorek, 1 maja 2012

I wtedy przyszedł maj

Nie wiedzieć kiedy kwiecień sobie poszedł i oto mamy maj - rozpoczęty energetycznie świętem Przodowników Pracy - nastraja optymistycznie (póki co).

Za oknem żar leje się z nieba. Chwilę lał się deszcz i grzmiało przecudnie, ale zamknęło się w ciągu dziesięciu minut nad czym ubolewam straszliwie, jako że kocham burze od wczesnego dzieciństwa.

Tak - ponoć NORMALNE kobiety boją się grzmotów, myszy i zmarszczek... nigdy nie należałam do tych normalnych, w końcu nie zapominajmy, że jestem smoczycą :P

Robótkowo stale w temacie szyciowym - dostałyśmy z mamą duże zamówienie na konie, króliki oraz kurki wielkanocne, które udało się nam zrealizować jeszcze przed świętami. W ferworze nie poczyniłam żadnych zdjęć, znowu żałuję, bo wszystkie strony zamówienia okazały się zadowolone. Rzutem na taśmę udało mi się sfotografować jedną chabetę :) Oto ona:





Pozarobótkowo zaś - zaprosiłam Michelle z Miszelkowego Schowka do miniprojektu, o nazwie




W ramach projektu będę codziennie przez cały maj (oczywiście, jeżeli się uda - jestem optymistką) pokazywać Wam kawałki mojej zieloności. Dzisiaj odsłona pierwsza - moje ogródkowe tulipany. 







No powiedzcie sami, czyż nie przecudne?


Gwoli wyjaśnienia nasz ogród stanowi czarną dziurę. Co roku dosadzamy dziesiątki cebul, a ilość tulipanów na wiosnę nigdy nie jest powalająca. Za to wychodzą nam coraz bardziej osobliwe mieszanki kolorystyczne - strasznie się z tego cieszyłam, dopóki nie przeczytałam gdzieś, że to jakiś grzyb powoduje pstrość tulipanów... Czyli im ładniejsze - tym bardziej chore. I bądź tu mądry człowieku i pisz wiersze...

Notabene NIGDY nie wyszedł ANI JEDEN z kilkudziesięciu wetkniętych w ziemię CZARNYCH tulipanów. Moja mroczna, gotycko-emowata dusza do tej pory pozostaje w tej kwestii niezaspokojona.
Buziaki :*** 

A na koniec można sobie posłuchać: 


2 komentarze: